„Wolontariat moimi oczami”
„Historie prawdziwe” to cykl opowieści podopiecznych bazy wolontariatu o przyjmowaniu pomocy. Jako pierwsza swoimi doświadczeniami, podzieliła się z nami Koordynatorka Bazy Wolontariatu Powiatu Piaseczyńskiego Edyta Banasiewicz.
„Wolontariat moimi oczami”
Wolontariat – co to takiego? Długo się nad tym zastanawiałam. Z jednej strony potrzebuję pomocy innych, z drugiej strony – dzięki wózkowi elektrycznemu – mogę samodzielnie się poruszać, docierać w różne miejsca, robić zakupy i załatwiać sprawy w urzędach. W czynnościach dnia codziennego pomaga mi rodzina. Moje życie nie jest ograniczone, radzę sobie, więc po co mi ktoś do pomocy?
Wszystko zaczęło się od propozycji mojego pracodawcy, dotyczącej prowadzenia zajęć w szkołach z młodzieżą. Jako koordynatorka Bazy Wolontariatu Powiatu Piaseczyńskiego miałam jeździć do szkół, promując wolontariat. I tu zaczęły się schody – dosłownie. Dojechać do szkoły teoretycznie mogę sama, problem zaczyna się w szkole: potrzebuje kogoś do pomocy w zdjęciu i założeniu kurtki oraz do obsługi komputera, do którego ze względu na brak dostępności klas nie zawsze jestem w stanie podjechać. Potrzebowałam osoby, która mi pomoże.
Od tego momentu zaczęła się moja przygoda z wolontariatem. Poznałam fantastyczną dziewczynę, która wyraziła chęć towarzyszenia mi w moich działaniach. Uczyłyśmy się siebie nawzajem. Na początku wchodząc do szkoły, zapominała rozebrać mnie z kurtki, wydawało jej się, że jestem na tyle samodzielna, że potrafię zadbać o siebie sama. Śmiałyśmy się z tego obie! Powiem szczerze, że imponowało mi to, w jaki sposób ona mnie widzi – jako osobę, która potrafi zadbać o siebie i swoje potrzeby.
Ucząc się siebie odbyłyśmy w szkołach ponad 15 spotkań. Moja wolontariuszka zastępowała mi ręce: zdejmowała szalik i czapkę, towarzyszyła mi w drodze do i ze szkoły, obsługiwała prezentacje, a także opowiadała młodzieży, jak to jest być wolontariuszem.
Pierwsza nasza wspólna wyprawa do Warszawy to to poznawanie komunikacji miejskiej na trasie Piaseczno-Warszawa, potem pieszy marsz ze Śródmieścia na Stare Miasto. Miałyśmy okazję przejechać się niedostosowaną do potrzeb osób z niepełnosprawnościami windą w przejściach podziemnych. Niestety osoba na wózku sama z niej nie skorzysta: ciężkie niezautomatyzowane drzwi, ciasne wnętrze to jej główne wady. Dodatkowo ściana przede mną nie miała zabezpieczenia, musiałam uważać, żeby stopy jej nie dotykały, co grozi połamaniem nóg. Ufff – udało się – jesteśmy na dole. Teraz trzeba otworzyć drzwi, które są z przodu. Osoba stojąca za mną ma problem, żeby przecisnąć się do przodu i wyjść. Cel osiągnięty! SAMA BYM TEGO NIE ZROBIŁA! Z moją wolontariuszką byłam w stanie zwiedzić kawał stolicy, wypić pyszną kawę i spędzić milo czas.
Kolejne nasze dalsze wyprawy to wypad na pyszne gorące pączki na ulicy Chmielnej i wspólne wypicie kawy na warszawskich bulwarach. Przetestowałyśmy również trasę Piaseczno – Konstancin-Jeziorna, co też proste nie było: autobusy są ciasne, z trudem się do nich wjeżdża, przystanki dostępne dla wózków co drugi. Ale dałyśmy radę pełne optymizmu i dobrej zabawy. W końcu co dwie to nie jedna!
Zachęcam Was do poznawania nowych ludzi i do jak największej aktywności i samodzielności. Nie siedźcie w domach, szukajcie osób, które razem z Wami będą chciały miło i aktywnie spędzać czas wolny.
Wspólnych wypraw z moją wolontariuszką było znacznie więcej i mamy wrażenie, że to dopiero początek, a nie koniec. Nadal zwiedzamy Warszawę i okolice, poznajemy siebie nawzajem i coraz bardziej się lubimy. Myślę, że ten wspólnie spędzony czas jest dla nas obu czasem ważnym, wnoszącym w nasze życie coraz więcej dobrych i miłych chwil.